Jeżeli dziś nie rozwiążemy problemów systemu opieki zdrowotnej u ich podstaw, to wydamy 6 proc. PKB i nadal będziemy dokładnie w tym samym miejscu – mówi dr Małgorzata Gałązka-Sobotka, dyrektor Centrum Kształcenia Podyplomowego Uczelni Łazarskiego i dyrektor Instytutu Zarządzania w Ochronie Zdrowia.
PAP: Polska ma przeznaczać na ochronę zdrowia 6 proc. PKB. Czy to wystarczy, aby zabezpieczyć potrzeby pacjentów?
Dr Małgorzata Gałązka-Sobotka: Myślenie, że pieniądze te wystarczą na zabezpieczenie potrzeb pacjentów, jest myśleniem życzeniowym. Gdy patrzymy na to, ile wydają inne kraje europejskie na ochronę zdrowia, zauważymy, że one już dawno przekroczyły pułap 6 proc. PKB i sięgają nawet około 10 proc. wydatków publicznych na cele zdrowotne.
PAP: Wszędzie ochrona zdrowia wymaga coraz większych nakładów?
M.G.-S.: Musimy mieć świadomość, że z jednej strony mamy starzejące się społeczeństwo, a z drugiej – rozwój nowoczesnych technologii, które są coraz bardziej skuteczne, ale i coraz droższe. W tej sytuacji konieczne jest umiejętne zrównoważenie potrzeb i możliwości w granicach, które wyznaczają zdolności finansowe państwa i społeczeństwa. A one zawsze są ograniczone, nawet w najbogatszych krajach Europy, np. w Norwegii czy Szwajcarii.
PAP: W Polsce tym bardziej.
M.G.-S.: Dlatego uważam, że wyznaczona droga dochodzenia do średniej europejskiej jest dobrą prognozą na przyszłość. Trzeba jednak pamiętać, że poprzeczka niezbędnych nakładów będzie rosła wraz z rosnącymi potrzebami. Trzeba zatem poszukiwać metod wyraźnego i trwałego zwiększania nakładów na ochronę zdrowia w Polsce tak, żeby utrzymywać średnie tempo Unii Europejskiej. 6 proc. PKB to naprawdę ważne otwarcie dla polskiego systemu, dla pacjentów i kadr tego sektora. Z drugiej jednak strony nie możemy myśleć, że to rozwiąże absolutnie wszystkie nasze problemy. Ułatwi to przygotowanie systemu i jego głęboką rewizję pod względem organizacji opieki i zarządzania jej efektywnością, jakością, bezpieczeństwem pacjenta. Sprawi, że wezwaniom w dziedzinie opieki zdrowotnej będziemy mogli sprawniej stawiać czoła. Do tej pory nie byliśmy w stanie wdrożyć określonych rozwiązań, bo brakowało nam pieniędzy na elementarne narzędzia, które decydują nie tylko o satysfakcji pacjenta, ale także o skuteczności podnoszenia efektywności naszych działań w ochronie zdrowia Polaków.
PAP: Wyższe nakłady to jedno, ale wiele możliwości tkwi chyba także w poprawie wydolności systemu?
M.G.-S.: To oczywiste. Nie marginalizujemy potrzeby zwiększenia efektywności systemu, działającego z tym budżetem, którym dziś dysponujemy. Nie musimy być ekspertami w dziedzinie systemu ochrony zdrowia, żeby dostrzec obszary jego optymalizacji. Można wskazać chociażby na racjonalną potrzebę zapewnienia podstawowej diagnostyki laboratoryjnej na poziomie lekarza rodzinnego. Czy nie powinno być tak, że zanim pacjent trafi na zaplanowaną konsultację do poradni specjalistycznej czy zabieg do szpitala, zrobi podstawowe badania na poziomie podstawowej opieki zdrowotnej? Tak jest przecież szybciej i taniej.
PAP: Tak się robi w klinikach prywatnych.
M.G.-S.: Nie ma w ogóle racjonalnego uzasadnienia, żeby kierować pacjenta na kilkudniową hospitalizację, której celem jest postawienie diagnozy. Podobnie nie ma najmniejszego sensu fragmentaryzacja systemu opieki zdrowotnej. Chory powinien dostać kompleksową opiekę, koordynowaną przez lidera procesu leczenia. W przypadku różnych chorób tym koordynatorem może być ktoś inny, lekarz POZ w chorobach przewlekłych lub lekarz specjalista w chorobie wymagającej specjalistycznego, interdyscyplinarnego prowadzenia, np. w chorobie nowotworowej. Ale nawet w tym drugim przypadku możliwe jest i bezpieczne, aby po nakreśleniu planu leczenia, specjalistycznej niezbędnej interwencji, np. chirurgicznej w wysoko specjalizowanym ośrodku, pacjent prowadzony był w satelitarnym podmiocie blisko miejsca zamieszkania. Współpraca ośrodków, sieciowanie podmiotów leczniczych uczestniczących w procesie opieki nad pacjentem to droga, którą kroczą liderzy wyścigu o zdrowie swoich obywateli.
PAP: Miejsc, w których można udoskonalać system jest wiele?
M.G.-S.: Z naszym systemem opieki zdrowotnej jest jak z remontem domu. Jeżeli widzimy, że dom jest nieefektywny energetycznie, że płacimy wysokie rachunki, to trzeba go uszczelnić. Potrzebny jest remont, a na to trzeba mieć pieniądze.
PAP: O uszczelnianiu mówią dziś wszyscy.
M.G.-S.: Tak, tylko że nie uzmysławiają sobie tego, że do uszczelnienia potrzebne są narzędzia. Są nimi np. systemy informatyczne i systemy informacyjne, które pozwoliłyby nam w sposób precyzyjny zebrać wiarygodne, aktualne i kompletne dane. Następnie konieczni są ludzie, którzy potrafią te dane przeanalizować i na ich podstawie dokładnie powiedzieć, gdzie te uszczelnienia wykonać. Chociażby zmierzyć różnice w jakości realizacji świadczeń ratujących życie, np. leczenia udarów, nowotworów, ale także tych, których skutki rzutują na niezdolność do pracy, np. zabiegi ortopedyczne czy opieka psychiatryczna.
PAP: NFZ i inne instytucje nie mają odpowiednich danych?
M.G.-S.: Płatnik systemu dysponuje już dużą liczbą potrzebnych informacji, ale z nich nie korzysta, bo zasoby administracyjne tej instytucji przez lata były uszczuplane. Panowała polityczna zgoda na bardzo niskie finansowanie administracji systemu, a niskie finansowanie oznacza, że jest on słabo zarządzany.
PAP: Rozumiem, że pani proponuje, żeby zamiast reformować system, sprawić, aby on lepiej działał?
M.G.-S.: Bardzo nie lubię i staram się wszystkich zarazić myśleniem, żebyśmy przestali mówić o reformowaniu systemu ochrony zdrowia. My już nie chcemy kolejnych reform. One są bardzo często odpowiedzią na pomysł, a nie na potrzebę. My chcemy szukać takich mechanizmów, które uczynią ten system wrażliwym na określone potrzeby i zdolnym do ich zaspokajania. Czyli jeżeli dziś identyfikujemy potrzebę, jaką jest likwidacja nieuzasadnionych hospitalizacji, które nie są efektywne klinicznie ani racjonalne ekonomiczne, to konieczna jest korekta tego, co uznaliśmy za nieefektywne teraz, a nie w aktach wielkich reform. Stawiam na ciągłe, ewolucyjne zwiększanie efektywności, doskonalenie zasobów, procesów, wyników, np. w ramach niedawno przyjętej sieci szpitali, koordynacji opieki. A do tego są nam potrzebne pieniądze. Jeżeli dziś nie rozwiążemy problemów u ich podstaw, a jest to brak nowoczesnych narzędzi (np. elektronicznej karty pacjenta, rejestrów), które pozwolą na sprawne zarządzanie i podniesienie efektywności organizacji opieki, to wydamy 6 proc. PKB i nadal będziemy dokładnie w tym samym miejscu.
PAP: Czy to znaczy, że zamiast wydawać pieniądze na nowoczesne technologie medyczne, należy je przeznaczyć na urzędników?
M.G.-S.: Ludzie i technologie to kluczowe, współistniejące zasoby, determinujące rozwój każdego sektora. Ważnym podmiotem systemu ochrony zdrowia są jego pracownicy: personel medyczny i pomocniczy, kadra menedżerska i administracja, które powinno łączyć zorientowanie na strategiczny cel, jakim jest efektywna troska o zdrowie obywateli i skuteczna opieka medyczna. Zaspokojeniu potrzeb zdrowotnych sprzyjają technologie medyczne i niemedyczne. Porada, diagnoza, leki – to wszystko jest ważne. Ale sprzymierzeńcem tych elementów jest czas. O dostępności do świadczeń decyduje nie tylko poziom finansowania, ale również organizacja dostarczania usług zdrowotnych. Polski pacjent nie ma możliwości, aby w prosty sposób uzyskać informację, np. gdzie można najszybciej skorzystać z niezbędnego świadczenia, brakuje koordynacji jego ścieżki w diagnostyce i leczeniu. Dzisiejsze technologie pozwalają na szybką orientację w systemie. Jeżeli mówimy o nieefektywnie wydatkowanych pieniądzach, to dlatego, że nie mierzymy ich efektów, nie wiemy, ile kupiliśmy za to zdrowia. Będziemy w lipcu przyjmować sprawozdanie z NFZ. Zakładam, że będzie to około 80 mld zł wydanych w 2017 r. To okazja, aby zadać pytanie, o ile więcej kupiliśmy za te pieniądze zdrowia?
PAP: A nie zapyta pani o kolejki?
M.G.-S.: Oczywiście, kwestia kolejek jest bardzo ważna. Ale musimy mieć świadomość, że one występują we wszystkich systemach. Nie możemy zwodzić pacjentów obietnicami, że zostaną zlikwidowane, bowiem nawet Szwajcarzy czy Holendrzy też czekają na pewne wizyty i świadczenia, choć oczywiście znacznie krócej. Nie ma nic złego w oczekiwaniu, jeżeli np. wizyta zaplanowana za trzy miesiące nie zagrozi skuteczności leczenia lub nie wykluczy nas z aktywności zawodowej. Niedopuszczalna jest jednak sytuacja, w której po przeprowadzeniu diagnostyki trzeba czekać kilka lub kilkanaście tygodni do specjalisty w celu ustalenia planu leczenia lub na rehabilitację po zabiegu ortopedycznym. Musimy dziś zainwestować w to, aby opieka była zintegrowana, prowadziła do wytworzenia najlepszego wyniku zdrowotnego. Chodzi o to, by prowadziła do postawienia diagnozy, wprowadzenia pacjenta jak najszybciej w proces leczenia. Do tego są potrzebne narzędzia, zmotywowane kadry, odpowiednie finansowanie i urzędnicy, których zadaniem jest usprawniać procesy, a nie je komplikować. (PAP)